Wczoraj w czasie jazdy rowerem miałam sporo czasu na myślnie. Wyjątkowo nie słuchałam muzyki ani książki. Bo miałam zamiar zrobić trochę zdjęć, więc zbyt często musiałabym zsiadać, wyłączać. I ta moja przejażdżka dla przyjemności skończyła się tak:
https://aga-joz.blogspot.com/2019/10/ktos-na-gorze-mnie-nie-lubi.html
Teraz jestem jednoręka. Uciążliwe bardzo. Wszystkie codzienne czynności urastają do rangi wyczynu- ubieranie, mycie, odkręcenie butelki, otworzenie saszetki z jedzeniem dla kotów… I trochę boli. I w nocy marnie się spało. A jeszcze trzeba zorganizować mnóstwo różnych rzeczy typu obiady, zakupy, transport. Lekko nie będzie. Do tego praca- oj, zdezorganizowałam życie kolegom. Aż mi wstyd. I nie wiadomo czy skończy się na zapowiadanych pierwotnie 6 tygodniach w gipsie, czy nie będzie komplikacji, operacji itp.
A było już tak dobrze. Wszystko, no prawie wszystko, szło w dobrym kierunku. Układało się w pożądanym kierunku. I tak sobie jeżdżąc myślałam właśnie o tym. Że mimo zawirowań nie mam co narzekać. Jest praca dająca satysfakcję i znośny standard życia. Udani synowie, związek w perspektywie. Trochę wolnego czasu i przyjemności. I wystarczył moment, a wszystko się zmieniło. Oczywiście nie jest to sytuacja bez wyjścia, plusy też się znajdą. A może ten wypadek uchronił mnie przed czyś znacznie gorszym? Podobno wszystko jest po coś…
A zdjęcia? Jesień jest piękna…





