Nawet dwie. Najpierw Filip z byłymmężem u diabetologa. Młody stanął na wysokości zadania, zresztą przed wyjazdem już mówił, że on sam wszystko powie- przecież i ostatnio też tak było. Ja ze swojej strony napisałam dokładnie o co mi chodzi, ale chyba ta kartka nie była w użyciu. W pewnym momencie już pod koniec wizyty byłymąż ustawił telefon na głośno mówiący i końcówkę usłyszałam. Jak zwykle, żadnych zastrzeżeń, dobrze się prowadzimy, jeśli coś chcemy zmieniać w bazie lub przelicznikach to mamy zielone światło- mnie chodziło bardziej o podpowiedź gdzie i jak to zrobić, zwłaszcza jeśli chodzi o korekty, bo z tym mam zawsze problem, a zostałam niejako zmuszona do samodzielnego podjęcia decyzji i średnio mi się to podoba. Zlecenia na sprzęt do pompy i sensory wzięte, kolejna wizyta umówiona- tym razem dopiero za 4 miesiące, a nie za 3. Będzie cienko z sensorami, ale trudno, załatwię to u siebie. Na plus- hemoglobina glikowana 6,19%. Nie jest to może wynik marzeń, ale wystarczająco dobry, zwłaszcza dla nastolatka z tendencją do olewania. No i powoli trzeba będzie myśleć o wymianie pompy. Za chwilę (no, 10 miesięcy) będą 4 lata, a wtedy jest koniec gwarancji. A na nową pompę jednak trochę się czeka. Kiedy skończyła się remisja i zdecydowaliśmy się na pompę, to czekaliśmy 7 miesięcy i dostaliśmy na 3 miesiące wypożyczoną, dopiero potem własną. A nie wiadomo jak będzie, bo dzieci choruje coraz więcej i coraz młodsze i to one mają pierwszeństwo. Oczywiście pompa po gwarancji nadal działa, ale w razie zepsucia= zostajemy z niczym. No i jeszcze- na brzuchu po wkłuciach porobiły się zrosty- lipodystrofia poinsulinowa. Wskazana jest rehabilitacja. Oczywiście terminy odległe, więc muszę ogarnąć prywatnie, na razie postosujemy lampę Bioptron, którą mamy w przychodni. Tylko tak myślę co będzie dalej? Przecież tyle lat insuliny przed nami… A miejsc do kłucia nie przybywa.
A dziś byłam u ortopedy ze swoją ręką. Na zdjęciu wygląda podobno dobrze, to co nastawione trzyma się, jeszcze do sprawdzenia za tydzień, na wszelki wypadek, bo przecież wiadomo, że u \”swoich\” jest większe ryzyko, że coś pójdzie nie tak. Oczywiście wszędzie wzbudzałam zainteresowanie- panie na rentgenie stwierdziły, że do tej pory znały mnie głównie z pieczątek, ale już słyszały co mi się przydarzyło (tajemnica zawodowa, taaa….). A potem uznały, że boli je od samego patrzenia na zdjęcie wyjściowe. No i jak to bez operacji? Takie coś? Sporo innych osób kręcących się w okolicach- personel i pacjenci, też miało do powiedzenia co nieco. Ale głównie to były życzenia szybkiego powrotu do zdrowia i sprawności. Spuchnięte palce- podobno norma, może trwać jeszcze koło tygodnia. Trzymam tę rękę wyżej (i wtedy niemiłosiernie mi drętwieje), ćwiczę palce bez przerwy, biorę leki na uszczelnienie naczyń, smaruję, ale \”proszę pani, to był bardzo poważny uraz, zerwane prawie wszystkie więzadła, uszkodzone naczynia, szarpnięte nerwy. Dobrze, że tylko tyle\”. Podobno na dobrych ludziach to wszystko goi się samodzielnie. Mam nadzieję, że się do tych dobrych zaliczam. Twarz mi się pogoiła rewelacyjnie, mimo guza na czole nie mam siniaków pod oczami, otarcia na nosie i brodzie prawie niewidoczne, jeszcze widoczne rozcięcie pod nosem, ale też znacznie mniej niż na początku. Nie wierzę w homeopatię, bo to takie czary- mary, ale moja szefowa jest zagorzałą zwolenniczką i aktywnie praktykuje, więc czasem korzystam. I mimo mojej niewiary- to jednak działa- Arnica w dużej potencji (cokolwiek to znaczy) już drugi raz mnie uratowała. Do tego maść z żyworódki- to już mój wynalazek na pokłute palce Filipa, ale i na moje otarcia zadziałała rewelacyjnie.
A teraz jeszcze jedno. Wiem, ten wpis i tak jest dość długi. Chodzi mi o podejście lekarzy. Młody ortopeda na SOR-ze i wiele innych osób rwało się do szybkiej operacji mojej ręki. \”Mój\” doktor jest ze starszego pokolenia, przez wiele lat był ordynatorem ortopedii, ma inne zdanie. Skoro podjął się określonego sposobu leczenia, to wierzę, że wie co robi, on jest od tego specjalistą. I nie mam zamiaru- jak to mi kilka osób sugerowało- konsultować na wszelki wypadek z kim innym. Może to błąd z mojej strony, ale wychodzę z założenia, że przecież nie chce mi zaszkodzić. A obustronne zaufanie to podstawa dobrej współpracy. Częściej przecież bywam po drugiej stronie barykady i nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby nie starać się na maksimum swojej wiedzy i możliwości. Wiem, że bywa różnie, lekarze bywają różni, ale podejście na zasadzie \”on się na pewno nie zna, co on tam wie\”- to nie w moim stylu. Jeśli będę miała jakieś wątpliwości czy zastrzeżenia- omówię je z doktorem i tyle. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że już z racji zawodu mam fory na starcie, ale jednak… Przykro mi się słucha mnóstwa opowieści ze sfery opieki zdrowotnej, o lekarzach i innych osobach z personelu, o jakości usług, o podejściu do pacjenta, o terminach leczenia. A z drugiej strony znam podejście pacjentów, ich zachowania, sposoby na dopięcie swego. Taka wieczna wojna podjazdowa.
Chyba dość na dziś. Całość można by streścić w kilku zdaniach, ale ja muszę szczegółowo. Zwłaszcza, że mam czas.
A dziś byłam u ortopedy ze swoją ręką. Na zdjęciu wygląda podobno dobrze, to co nastawione trzyma się, jeszcze do sprawdzenia za tydzień, na wszelki wypadek, bo przecież wiadomo, że u \”swoich\” jest większe ryzyko, że coś pójdzie nie tak. Oczywiście wszędzie wzbudzałam zainteresowanie- panie na rentgenie stwierdziły, że do tej pory znały mnie głównie z pieczątek, ale już słyszały co mi się przydarzyło (tajemnica zawodowa, taaa….). A potem uznały, że boli je od samego patrzenia na zdjęcie wyjściowe. No i jak to bez operacji? Takie coś? Sporo innych osób kręcących się w okolicach- personel i pacjenci, też miało do powiedzenia co nieco. Ale głównie to były życzenia szybkiego powrotu do zdrowia i sprawności. Spuchnięte palce- podobno norma, może trwać jeszcze koło tygodnia. Trzymam tę rękę wyżej (i wtedy niemiłosiernie mi drętwieje), ćwiczę palce bez przerwy, biorę leki na uszczelnienie naczyń, smaruję, ale \”proszę pani, to był bardzo poważny uraz, zerwane prawie wszystkie więzadła, uszkodzone naczynia, szarpnięte nerwy. Dobrze, że tylko tyle\”. Podobno na dobrych ludziach to wszystko goi się samodzielnie. Mam nadzieję, że się do tych dobrych zaliczam. Twarz mi się pogoiła rewelacyjnie, mimo guza na czole nie mam siniaków pod oczami, otarcia na nosie i brodzie prawie niewidoczne, jeszcze widoczne rozcięcie pod nosem, ale też znacznie mniej niż na początku. Nie wierzę w homeopatię, bo to takie czary- mary, ale moja szefowa jest zagorzałą zwolenniczką i aktywnie praktykuje, więc czasem korzystam. I mimo mojej niewiary- to jednak działa- Arnica w dużej potencji (cokolwiek to znaczy) już drugi raz mnie uratowała. Do tego maść z żyworódki- to już mój wynalazek na pokłute palce Filipa, ale i na moje otarcia zadziałała rewelacyjnie.
A teraz jeszcze jedno. Wiem, ten wpis i tak jest dość długi. Chodzi mi o podejście lekarzy. Młody ortopeda na SOR-ze i wiele innych osób rwało się do szybkiej operacji mojej ręki. \”Mój\” doktor jest ze starszego pokolenia, przez wiele lat był ordynatorem ortopedii, ma inne zdanie. Skoro podjął się określonego sposobu leczenia, to wierzę, że wie co robi, on jest od tego specjalistą. I nie mam zamiaru- jak to mi kilka osób sugerowało- konsultować na wszelki wypadek z kim innym. Może to błąd z mojej strony, ale wychodzę z założenia, że przecież nie chce mi zaszkodzić. A obustronne zaufanie to podstawa dobrej współpracy. Częściej przecież bywam po drugiej stronie barykady i nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby nie starać się na maksimum swojej wiedzy i możliwości. Wiem, że bywa różnie, lekarze bywają różni, ale podejście na zasadzie \”on się na pewno nie zna, co on tam wie\”- to nie w moim stylu. Jeśli będę miała jakieś wątpliwości czy zastrzeżenia- omówię je z doktorem i tyle. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że już z racji zawodu mam fory na starcie, ale jednak… Przykro mi się słucha mnóstwa opowieści ze sfery opieki zdrowotnej, o lekarzach i innych osobach z personelu, o jakości usług, o podejściu do pacjenta, o terminach leczenia. A z drugiej strony znam podejście pacjentów, ich zachowania, sposoby na dopięcie swego. Taka wieczna wojna podjazdowa.
Chyba dość na dziś. Całość można by streścić w kilku zdaniach, ale ja muszę szczegółowo. Zwłaszcza, że mam czas.