Prywatni Wszyscy Święci

Ten wpis skopiowałam z mojego poprzedniego blogu https://mamanieperfekcyjna.wordpress.com/ . Napisany 4 lata temu, uzupełniony o kilka osób, które od tego czasu zapisały się w mojej pamięci.

Zobacz obraz źródłowy

Babcia Zosia- ze strony taty, postawna i apodyktyczna, dopóki była w stanie rządzić rodziną, było dobrze. Niestety pochodziła z terenów, gdzie alkoholizm to nie choroba a zwyczaj. Kiedy wszyscy w rodzinie zaczęli nadużywać alkoholu nagminnie, gospodarstwo podupadło, a babcia nie chciała oddać swojej renty, zaczęły się problemy. Rodzice wzięli ją do siebie, nie było lekko, bo pojawiły się typowe dolegliwości wieku starszego, a któregoś dnia idąc środkiem pokoju po prostu usiadła na podłodze, okazało się, że złamała ramię, potem przyplątało się zapalenie płuc i zmarła w wieku 92 lat. Zawsze będę pamiętała jak przychodziła do nas i mówiła, że np. spotkała Mikołaja, siedział na kamieniu i dał jej prezent dla nas.

Babcia Władzia- ze strony mamy, cichutka, malutka przygarbiona, starała się nikomu nie przeszkadzać i nie wchodzić w drogę. Ostatnie lata życia też spędziła pod opieką moich rodziców, bo kiedy zniedołężniała i nie mogła już pracować w gospodarstwie, nie było komu się nią zająć. Byłam jej pierwszą i ukochaną wnuczką, niestety otępienie odebrało jej świadomość tego. Kiedy byłam małym dzieckiem, pytała- jak umrę, będziesz po mnie płakała? Odpowiedziałam podobno- nie, babciu, nie wolno płakać. Byłam przy jej śmierci, poczekała aż wrócę z wyjazdu wakacyjnego. Miała 94 lata.

Obaj dziadkowie nie zapisali się za bardzo w mojej pamięci, zmarli wcześnie, trochę pamiętam dziadka ze strony taty, robił piękne meble, był stolarzem samoukiem. Gdzieś u rodziców jest stołeczek przez niego wykonany. W niedzielę, kiedy szedł do kościoła, zachodził do nas i przynosił po garści orzechów

 Ciocia Hela- cioteczna siostra mojego taty, serdeczna przyjaciółka mojej mamy, mimo że starsza od niej ponad 15 lat. Fantastycznie dziergała na drutach, nauczyła mnie tego, choć obecnie wolę szydełko. Dostała zawału w wigilię, następnego dnia byłam u rodziców, odwiedziłam ją z mamą w szpitalu, nad ranem zadzwoniła jej córka- zmarła we śnie, nawet nie próbowano reanimacji.

 Ciocia Stasia- siostra mojej babci Władzi. Jeździłam do niej z mamą pomóc w sprzątaniu, myciu okien, kiedy robiła się coraz starsza. Ostatnią zimę swojego życia spędziła razem ze swoją siostrą w domu wujka- brata mamy, miał wobec cioci zobowiązania, oddała mu swoje gospodarstwo, siedziały dwie babuleńki, szeptały swoje różańce i starały się być niewidzialne. Kiedy nastała wiosna wyszła na podwórko, upadła, złamał biodro. Miała 97 lat, trudno było podjąć decyzję o rodzaju leczenia. Zmarła 3 dni po operacji

Dziadek byłegomęża- ojciec teściowej, schorowany, po przejściach w młodości, ofiara represji systemu. Nie znałam go za dobrze, widziałam może ze dwa razy. Zmarł kilka dni po urodzeniu Kuby, a podobno był bardzo dumny z pierwszego prawnuka, nie zdążył nawet zobaczyć jego zdjęcia

Wujek Darek- brat teściowej, sympatyczny, ale niestety nie dbał o swoje zdrowie. Podtruł się jakimiś chemikaliami, doprawił alkoholem, niewydolność nerek- za pierwszym razem odratowany, za drugim- już się nie udało.

Stryj Zdzisław, brat mojego taty, niedawno skończył 80 lat. Jeszcze dość sprawny, choć co i rusz się coś przyplątywało z chorób. Wrócił ze szpitala z informacją o prawie całkowicie niedrożnej jednej z tętnic szyjnych. Zmarł kilka dni później w trakcie oglądania Teleexpressu.

Jerzy, mój brat stryjeczny, syn stryja Zdzisława. Starszy ode mnie o 6 lat, w dzieciństwie był moim idolem i guru. Potem nasze drogi nieco się rozeszły. Zmarł nagłe niemal rok przed swoim ojcem, w dużym stopniu na własne życzenie.

Wujek Jurek- brat mojej mamy, mój chrzestny. Palił od wczesnej młodości i bardzo dużo. Wesoły, dowcipny człowiek, z dobrym sercem, choć trochę niezaradny życiowo. W końcu dopadł go rak płuc, paskudnie ulokowany, nie do leczenia. Kiedy umierał, byłam w kiepskim okresie życia, nie udało mi się z nim porządnie pożegnać, rozmawiałam kilka dni wcześniej, ale tylko rozmawiałam, o błahostkach.

Dziadek Antoni- mój teść, dziadek chłopaków, ojciec byłegomęża. Zmarł 3,5 roku temu. Chorował głównie na własne życzenie, nie dbał o siebie mimo starań całej rodziny. Wielokrotnie udawało mu się uciec śmierci w ostatnim momencie, niestety pokonało go zapalenie płuc, mimo że też już miało być dobrze. Ostatnie lata życia nie były lekkie ani dla niego, ani dla opiekujących się nim teściowej i szwagra. Lepiej byłoby go pamiętać jako uroczego i ciepłego dziadka niż niekontaktującego staruszka. Staram się jak najczęściej zabierać chłopaków na jego grób, żeby pamiętali.

Mariusz- brat mojego chłopaka z czasów liceum. Często go wspominam, zginął młodo w wypadku, po alkoholu. Pięknie grał na gitarze, szybko jeździł motocyklem

W pracy mam kontakt ze starszymi, schorowanymi i często również umierającymi osobami. Wiele zapadło mi w pamięć i wspominam ich w te listopadowe dni

 Pani Jadwiga- całe życie zależna od męża, świata poza nim nie widziała, dzieci nie mieli. Pan Czesław zmarł nagle, podczas wszczepiania rozrusznika, ona się załamała. Najpierw depresja, potem choroba Alzheimera. Dalsza rodzina zapewniła opiekę 24 godziny, opiekunki bardzo o nią dbały, a ona tylko kazała codziennie się ładnie ubrać i uczesać- dla męża.

 Pani Stanisława- ogromne trudności w poruszaniu z powodu choroby zwyrodnieniowej bioder i kolan. Dodatkowo w ostatnim czasie silne krwawienia z odbytu. Tylko 2 razy dała się namówić na szpital i przetoczenia krwi, potem gasła powoli, prosząc Boga o szybką śmierć.

Pani Władysława- po udarze, leżąca przez prawie 10 lat. Opiekowała się nią synowa, solidnie, z wielkim oddaniem, mimo że nie była darzona sympatią, wręcz teściowa zatruwała jej życie

Pani Maria- zgryźliwa, pełna pretensji do świata i ludzi, opiekowali się nią na zmianę dwaj synowie, aż miło było patrzeć jak się o nią troszczą, choć nie dziękowała im za to.

Pani Leokadia- bez kontaktu od kilku lat, ale pod troskliwą opieką rodziny, zachłysnęła się podczas wymiotów, zapalenie płuc, nie dało się nic zrobić

Pan Kazimierz- wesolutki alkoholik. Miał chyba z 50 tomografii głowy- twierdził, że ma co chwilę udar, fakt, ten jego mózg był dziurawy jak sito, ale z innego powodu

Pan Jan- cichy, niekłopotliwy, schorowany. Jego wnuczka była nianią Filipa, więc był też trochę dziadkiem Filipa i bardzo się lubili

Jacek- miał 16 lat, kiedy zabolała go łydka. Dwa lata walczył z mięsakiem, dzielny był, ale zmarł wkrótce po swoich 18 urodzinach.

Pani Helena- gadatliwa niesamowicie, trzeba było rezerwować na nią co najmniej godzinę. Nawet pod koniec życia w kółko opowiadała o swojej rodzinie i perypetiach zdrowotnych

Pan Jerzy- krzyczał przy każdym dotknięciu kogokolwiek poza żoną, a z jej opowiadań wiedziałam, że nie był dla niej za dobrym mężem. A jednak dochowała go do śmierci

Pani Lodzia- potężna kobieta, ciepła, bardzo uczuciowa, bardzo chora- ostatnie 3 miesiące życia spędziła w szpitalu, jej córka razem z nią, opiekowała się i pielęgnowała całą dobę

Pani Marianna- niewidoma, ale samodzielna, tabletki rozpoznawała po kształcie, nie dawała sobie pomóc, czasem tylko prosiła o wyjście z nią z domu

Pani Halinka- całe życie paliła i piła mnóstwo kawy, skłócona z córką, ale to córka, a nie ukochany syn, opiekowała się nią w chorobie

Pani Czesława- obawiała się zawału, zaniedbała mały guzek w płucach, bo palenia rzucić nie chciała. Siostra pomagała jej jak mogła, choć nie lubiły się, po jej śmierci siostra mocno podupadła na zdrowiu

Pani Stefania i pani Emilia- obie po osiemdziesiątce, przyjaciółki mieszkające razem, umarły w odstępie kilku dni

Pani Anastazja- kolejny przykład, że nielubiana synowa jest najlepszą opiekunką, mimo wielu skarg ze strony teściowej nie można było nic zarzucić w kwestii opieki.

Daniel, lat 8. Zaczęło się niewinnie, ból głowy i wymioty, trudne do opanowania, więc dostał skierowanie do szpitala. A diagnoza zwaliła z nóg- guz mózgu. Nie rokował dobrze. Po kilku miesiącach została tylko opieka paliatywna. Kilka razy byłam u niego na wizycie domowej, kiedy lekarz z hospicjum nie mógł dotrzeć. Jego mama- bardzo dzielna kobieta. Mimo problemów jakoś się pozbierała, często widuję ją na cmentarzu.

Pan Andrzej- bał się. Przez kilka miesięcy wmawiał sobie, że to krwioplucie, które się zdarza, to efekt leków rozrzedzających krew. Nie przyznawał się nikomu. A potem okazało się, że to jednak rak płuca.

Pan Mirosław- alkoholik, nieubezpieczony, nie leczący się, ale kiedyś zadeklarowany u nas, więc nasz pacjent. Melina, że ciężko znaleźć miejsce na rozłożenie papierów, nie ma mowy, żeby usiąść czy zdjąć kurtkę. Podobno od miesiąca nie wstawał z łóżka, tym razem chciał i tak nieszczęśliwie, że upadł, uderzając głową o szafkę. Nie wiem, ile czasu tak leżał, w kałuży krwi. Cóż, sprawa dla policji…

Pani Karolina- mąż zmarł kilka lat wcześniej na jej rękach. Niesamowicie nadwrażliwa osoba, przejmująca się drobiazgami. Powoli zapadała w otchłanie choroby Alzheimera. Córce coraz trudniej było się nią opiekować, a kiedy upadła i złamała biodro- znalazła jej prywatny dom opieki. Była w nim niespełna tydzień.

Pani Helena- zawsze się ze mną spierała, miała własne zdanie i poglądy na leczenie. I była Świadkiem Jehowy- nawet raz próbowała mnie nawracać, ale grzecznie podziękowałam i więcej tematu nie było. Upadła, trochę ciężko było jej chodzić, ale wcześniej też miewała problemy z chodzeniem, więc się nie przejęła. Poprosiła o wizytę prawie tydzień później, ewidentne złamanie szyjki kości udowej. Leżała kilka miesięcy, pod opieką rodziny. Po weselu Kuby, kiedy wróciłam do pracy, od razu wizyta domowa. Czekała chyba, żeby się ze mną pożegnać

Pan Mieczysław- chorował na schizofrenię, często nas odwiedzał w przychodni w celach towarzyskich, całował rączki, przynosił cukierki. I był coraz bledszy i bledszy… Nie dawał się przekonać do badań, rodzina też nie mogła nic wskórać.

Pan Hipolit- od wielu lat pod opieką siostry. Coraz bardziej zniedołężniały, coraz więcej chorób, coraz trudniej siostrze, również coraz starszej i chorującej, było z nim poradzić. W końcu udar, niewielki, ale położył go na stałe. Siostra walczyła o miejsce w hospicjum, bo nie miała już siły z nim radzić, ale kolejka była długa. Nagle cud, jest miejsce. Kilka dni później zmarł.

Pan Romuald- postawny, wesoły, miły. Bolały go plecy, podobno kręgosłup. Zrobił prywatnie mnóstwo badań, był u wielu specjalistów. Nikt nie wpadł na pomysł, że to może być inny powód, a wystarczyło zrobić kolonoskopię. Zrobił, na moją usilną prośbę, po długich przekonywaniach, ale było już za późno

I mogłabym tak długo jeszcze wymieniać. Taka specyfika zawodu. Nie lubię, kiedy ludzie umierają, ale czasem sami proszą o szybką śmierć i uwolnienie od cierpień. Bo często jest tak, że to życie w zawieszeniu, na granicy nieba i ziemi jest piekłem. A nie każdy jest święty, żeby to wytrzymać…

W tym roku tylko tak mogę obchodzić dzisiejsze święto.