Byłam wczoraj w kinie. Miałam zamiar i tak pójść, ale kilka dni wcześniej zadzwoniła znajoma i zaproponowała wspólne wyjście. Słyszała, że mam złamaną rękę i chciała mnie trochę rozerwać. Nie jest to jakaś bliska znajoma, kiedyś chodziłyśmy w tym samym czasie na jogę, córka jej bliskiej koleżanki chodziła do szkoły z Filipem i teraz też się spotykają. Na wakacjach kilka razy poszłyśmy razem na koncert, raz się wybrałyśmy na rower. Ach, i obie dziewczyny są u nas pacjentkami, więc maja łatwy dostęp w razie potrzeby. Taka luźna znajomość, ale bardzo miło mi się zrobiło, że ktoś o mnie myśli i chce uprzyjemnić mi czas.
Piątkowy wieczór, nasze kino pełne, trzeba było rezerwować wcześniej bilety, bo z marszu się nie da. W końcu film głośny, wszyscy chcą obejrzeć. Moje wrażenia? Dobry i mądry film. Warty obejrzenia i obgadania, bo poruszono w nim sporo uniwersalnych spraw. Zwłaszcza „odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, „kochaj bliźniego swego”, „wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnie uczyniliście”. Pokazuje naszą prowincjonalność, zaściankowość, zakłamanie, uwikłanie w zależności, brutalne kawałki życia, o których większość wolałaby nie wiedzieć, zamknąć oczy, zatkać uszy, udawać, że to nie my, nie nas dotyczy. Piętnuje religijność i wiarę na pokaz, a przecież taka ona najczęściej jest. Pokazuje, jak można inaczej spróbować podejść do wiary. Ale może to tylko moje odczucia, pewnie każdy znajdzie w tym filmie coś dla siebie.
Na razie wszyscy rozpływają się w zachwytach, spekulują jakie nagrody może ten film dostać. Szczerze? Może i wzbudzi za granicą jakieś emocje, spodoba się, ale nie do końca uda się go zrozumieć osobom o innej mentalności. Nasz osobisty grajdołek jest jednak bardzo specyficzny… W każdym razie obejrzeć warto. Nawet dla gry aktorów, bo rzeczywiście niektóre role zostały odegrane mistrzowsko.