Rekord skoczni pobity

Mam wyrzuty sumienia i to nawet nie takie małe. Za kilka dni Mati wyjeżdża na unitarkę przed studiami. Na COVID chorował razem ze mną w styczniu. Nie bardzo miał ochotę się szczepić i w sumie mu się nie dziwię (mimo wszystko nie rozumiem dlaczego przechorowanie daje status ozdrowieńca na pół roku, a szczepienie pozwala- na razie- na rok spokoju). Ale- studia i wojsko mają swoje wymagania, czy ta szczepionka chroni czy nie, to przynajmniej daje formalnie wolność od kwarantanny, testów i innych zawirowań oraz obaw czy tym razem to już wirus czy jeszcze nie dziś.

No i po długich rozważaniach i przemyśleniach, Mati zdecydował się zaszczepić. Żeby było szybciej i sprawniej- tylko jedną dawką. Akurat była możliwość wczoraj. Do wieczora czuł się dobrze. Jeszcze wyszedł na spotkanie z kolegami ( z ostrzeżeniem- bez szaleństw i alkoholu), co prawda trochę mnie zdziwiło, że założył ciepłą kurtkę, ale w nocy zapowiadało się na jedynie 5 stopni, więc rozsądnie z jego strony. Wrócił przed 23 rozpalony, po zmierzeniu temperatury było 39,3. Nie był to według niego rekord, bo koleżanka miała o 0,1 więcej. Nie czuł się bardzo źle, nie chciał nic na obniżenie temperatury, tylko zasnął w ciepłym dresie i pod grubą kołdrą. Około 3 pobił rekord- było 39,5. Teraz już tylko 38,2 i jest cały mokry. Ale nadal twierdzi, że nie jest źle, twardziel.

A mnie aż boli, że go namówiłam na to szczepienie. Niby będzie bezpieczniej, ale jakim kosztem? I sama nie wiem, czy mój późniejszy spokój był wart tego gorączkowania i koszmarnej nocy. Nie podoba mi się to wszystko. Wątpliwości co do zasad postępowania z wirusem mam od początku, a teraz chyba jeszcze więcej. Cały czas mam uczucie, że coś tu nie gra. Albo że ktoś gra z nami w jakąś dziwną grę. I bijemy kolejne rekordy skoczni