Szkolne koszmary

Najgorsze koszmary – Demotywatory.pl

Chyba wywołałam je- jak na zamówienie- po przeczytaniu „Liceum ogólnomagicznego” i mojej konstatacji, że to głównie o uniwersalnych problemach edukacji. Filip w tej chwili jest w III klasie technikum, przed nim jeszcze niemal 3 lata nauki. W pierwszej klasie do marca była normalna nauka, a potem wiadomo, pandemia. W drugiej- przez chwilę we wrześniu chodzili do szkoły, a potem znów głównie nauka zdalna. Nie chcę się wgłębiać w jakość tej nauki, sposoby komunikacji uczniowsko- nauczycielskiej, sprawdzanie wiedzy itp, bo chyba epopeję bym napisała. Może gdzieś nauka zdalna była prowadzona dobrze, możliwe, w tej konkretnej szkole wielu rzeczy zabrakło. ale jestem to skłonna wybaczyć, bo wiadomo, jeden wielki eksperyment i wszyscy musieli się nauczyć funkcjonowania w innej rzeczywistości. Bardziej problemem była komunikacja Filipa z resztą klasy. Moje dziecko jest wybitnie introwertyczne i nadwrażliwe, nie potrafi poradzić sobie w kontaktach z typowymi rozwydrzonymi nastolatkami. Może jest nieco zbyt poważny, ma też dość specyficzne poczucie humoru (jego wychowawczyni z podstawówki określiła je jako „monthy pythonowskie”), do tego cukrzyca, która niby nie ogranicza, ale jednak czasem przeszkadza, a na pewno przyspieszyła jego dorastanie. Trudno mu się odnaleźć wśród rozrabiających, rozkrzyczanych rówieśników, na przerwach woli czytać książki, przeważnie żyje we własnym świecie. Ma paczkę kolegów (o rok czy dwa starszych, jeszcze z czasów podstawówki) z którymi spotyka się regularnie w celu grania w planszową „Dungeons&Dragons” i to mu wystarczy z kontaktów towarzyskich. Pod tym względem szkoła on- line wcale mu nie przeszkadzała.

Tymczasem wróciła nauka stacjonarna i konieczność bezpośrednich relacji międzyludzkich. I z dnia na dzień widzę, że Filip wraca ze szkoły przygnębiony, zaczynają się bóle głowy lub brzucha, zwalnianie z lekcji, narzekania. Czy są do tego obiektywne powody? Być może. Na pewno jakaś doza niedostosowania społecznego Filipa odgrywa w tym rolę, ale chyba to nie jedyna przyczyna.

Przykład pierwszy. Przedmiot zawodowy, według relacji Filipa problemem jest zapytanie nauczyciela o cokolwiek, bo od razu krzyczy, że przecież powinni to umieć. Pewnego dnia Filip rzeczywiście źle się czuł z powodu wysokiego cukru, po konsultacji ze mną zwolnił się u tegoż nauczyciela i wrócił do domu. Następnego dnia była kartkówka, z której dostał 1. Trudno, nie nauczył się, poprawiać kartkówek nie można. Ale patrzę sobie w e-dzienniku, że pojawiła się i piątka. Chciałam docenić Filipa, pochwalić, że się tak ładnie nauczył. Tymczasem ta ocena wpadła za przerysowanie jakiegoś schematu do zeszytu. Ci co przerysowali go na luźną kartkę dostali czwórkę, a ci, którym nie chciało się rysować- jedynki. Rewelacja.

Przykład drugi- ostatnia lekcja to w-f. Filip jest lekko podziębiony, pogoda średnia, a mają ćwiczyć na powietrzu w krótkich spodenkach. Zwolniłam go z tej lekcji, a wieczorem patrzę- piątka z w-fu, opis oceny- brak stroju. Chyba chodziło raczej o to, że ten strój to miał, a właściwie miałby, gdyby był na lekcji. Niby nieistotne, czepiam się drobiazgów, ale zgrzyta mi to, oj zgrzyta.

Przykład trzeci. Matematyka, jeden z kluczowych przedmiotów w technikum. Trzecia klasa, trzecia nauczycielka przedmiotu. Filip z matematyki jest dobry, szybko kojarzy, myśli logicznie, nigdy nie miał problemów. Ale system nauczania przez te poprzednie panie- porażka. Musiał sporo czasu spędzić nad książkami, żeby samodzielnie zrozumieć o co chodzi, bo nie było żadnego tłumaczenia. Nawet moja mama (emerytowana nauczycielka matematyki) załamywała ręce widząc w zeszytach co było na lekcji. W tej samej szkole Mati miał nauczycielkę matematyki rewelacyjną. W tym roku szkolnym przez pierwsze dwa tygodnie nie było w ogóle matematyki, bo pani nagle poszła na urlop zdrowotny i nie było zastępstwa. Kiedy już się znalazł nowy nauczyciel i coś drgnęło w nauce, to zaczęły się inne problemy. Klasówka na pierwszej lekcji- ale pani się spóźniła (nie pierwszy raz), trzeba było kończyć pisanie na przerwie, stres, skoki cukru, oceny jeszcze nie znam. I mimo że Filipowi lekcje z tą panią odpowiadają, to jednak chyba nie tak to powinno wyglądać.

Przykład czwarty- nos na kwintę, wiec już wiem, że coś było nie tak. Tym razem koledzy. Wesoła parka klasowych rozrabiaków, pod nieobecność ich etatowej ofiary uczepili się Filipa. Przez większość lekcji DŹGALI go cyrklem. Zero reakcji ze strony nauczyciela. Filip co prawda nie zgłaszał problemu, bo przecież na kolegów się nie donosi, ale czy w dwudziestoosobowej klasie takich rzeczy nie widać? W trakcie lekcji? Pytałam Filipa dlaczego nie przesiadł się albo jakoś inaczej nie zareagował. Zareagował, kiedy miał już dość- zabrał cyrkiel i omal nie wyleciał za karę z lekcji.

I jest jeszcze mnóstwo innych drobiazgów, które mnie przygnębiają i frustrują niesamowicie. Oczywiście sporo winy jest po stronie Filipa, ja też mogłam się postarać inaczej go wychowywać, wiadomo, że szkoła to jak dżungla i tylko najsilniejsi przejdą przez nią bez szwanku, ale z dotychczasową edukacją moich chłopaków miałam nieco inne doświadczenia. A tu mi po prostu smutno. I żal mi Filipa, bo widzę, że się męczy. Przedmioty techniczne, zawodowe interesują go, na studia też chce iść tym kierunku, ale musiałby mieć mnóstwo samozaparcia, żeby czegoś się w tej szkole nauczyć. Wygląda to tak, jakby nikomu nie zależało na jakości kształcenia. Przedmioty zawodowe są, bo muszą być, ale nie są priorytetem. Zresztą nie wiem, czy cokolwiek nim jest. Nauczycieli przedmiotów zawodowych jest jak na lekarstwo, więc dyrekcja chucha i dmucha, żeby nie uciekli, a efekty nauczania nie są ważne. Na papierze wszystko się zgadza. Rzecz jasna nie jest to tylko i wyłącznie bolączka szkoły, w mojej działce przecież też tak jest, ale jakoś trudno mi się z tym pogodzić.

Cóż, ponarzekałam sobie i tyle. Mogę monitować u wychowawczyni lub dyrekcji, ale wątpię czy to coś da. Zmieniać szkoły też w tej chwili nie ma sensu, pewnie gdzie indziej wcale nie byłoby lepiej. Szkoda, że ta bylejakość coraz bardziej rozlewa się na wszystkie dziedziny życia…