Batman

Na zakończenie dnia wspólne oglądanie filmu z chłopakami. Filip rekomendował „Batmana”, na którym był w kinie, Mati nie oglądał tego filmu, a miał ochotę, a ja bardziej w ramach wspólnego spędzania czasu z dziećmi. Niestety w większości zachwycona nie byłam. Wątek seryjnego mordercy zabijającego skorumpowane najważniejsze osoby w Gotham City i całe śledztwo- to mi się podobało. Zagadki, szukanie motywu- w końcu jestem miłośniczką kryminałów. O głównym aktorze się nie wypowiem, bo jego poprzedniego słynnego „dzieła” nie oglądałam, więc mi się nie kojarzy, tylko chyba ma nieco krzywy zgryz. Podobał mi się pościg za Pingwinem, mimo że mało realistyczny. No i tyle. Wszystko inne- jak to Mati powiedział- dawało ogromny dysonans. A już scena niemal na końcu, kiedy Batman leży pobity i postrzelony, niemal umiera, a w chwili krytycznej wstrzykuje sobie zielone „coś” i ożywa dosłownie i w przenośni- oj, oj, oj. Swoją drogą zastanawiam się, co to było- mieszanka morfiny adrenaliny i amfetaminy? I jak lubię te różne komiksowe bajeczki, tak Batman chyba nie trafi na półkę z napisem „ulubione”. Różne są gusta, wiem, że wielu osobom film się podobał, więc proszę o wybaczenie za moje krytyczne podejście, ale nie, nie potrafię się nim zachwycić. „Jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?”