Ostatnio mi się nieco telefony zbuntowały i to właśnie w liczbie mnogiej. Najpierw mój własny- i tak miałam go dość, bo po 3 latach użytkowania dość intensywnego bateria potrafiła się wyczerpać w ciągu kilku godzin, ale jakoś to przecierpiałam i miałam zazwyczaj pod ręką ładowarkę lub power bank. Ale w pewnym momencie coś się zepsuło i ja wszystkich słyszałam, ale nikt nie słyszał mnie. Jako że nie miałam czasu na szukanie nowego telefonu, bo okres był dość gorący, przedświąteczny i bardzo pracowity, to sięgnęłam po jeszcze starszy telefon, który jak się okazało baterię miał znacznie lepszą. I może bym go używała dalej, ale kilka pęknięć na wyświetlaczu skutecznie mi przeszkadza. W międzyczasie mój operator przysłał mi informację, że wkrótce mogę przedłużyć umowę. Zarzekałam się, że umowę przedłużę, ale na pewno bez telefonu, bo jednak taniej wychodzi kupić coś na własną rękę. W salonie pani konsultantka tak mnie zamotała, że jednak wzięłam telefon, bo bez telefonu przedłużenie umowy dopiero za 2 miesiące, z telefonem już teraz, aparat dobrała mi znośny cenowo i odpowiadający mi rozmiarem. Więc mam nowy telefon.
Zaraz po moim w ten sam sposób padł telefon Filipa. Też nie było go słychać. A że miał swoje lata, na dodatek był niekompatybilny z nowym systemem monitoringu do pompy, to i tak mieliśmy go zmienić. Filip przeprosił się ze stareńkim malutkim iPhonem, żeby móc korzystać z monitoringu, nowy smartfon został zakupiony. Dziecko zadowolone, po czym trzy dni później- on słyszy wszystkich, jego nikt nie słyszy. Jakieś ufo czy co? Tak to określił pan czarodziej od naprawy telefonów, do którego zaniosłam nasze dwa stare aparaty. Nowy pojechał do serwisu gwarancyjnego. Werdykt? Rzecz banalna- po naklejeniu szkła ochronnego został zaklejony mikrofon, bo w tym akurat modelu jest on ulokowany w dolnym rogu wyświetlacza. Szkło kupowałam podobno dedykowane akurat temu urządzeniu, tyle tylko że nie uwzględniono tego faktu. A my z panem czarodziejem kombinowaliśmy co może być przyczyną takiego zbiegu okoliczności, ale poza działaniem sił nadprzyrodzonych nic innego nie dało się wymyśleć. Pan czarodziej naprawił mój telefon. A w zasadzie stwierdził, że podłączył go tylko do testowania i okazało się że wszystko jest w porządku. Filipa telefon tak samo, ale zaraz potem zepsuło się w nim coś kolejnego- nie chce się włączyć i tu już będzie potrzebna konkretniejsza naprawa. Mogę zrozumieć, że trzyletni telefon to już niemal złom, wyeksploatowany intensywnym używaniem, ale dlaczego psują się te ładniejsze, które bardziej lubimy, a te okropne (Filip nie cierpi iPhona) są niemal niezniszczalne?
Do kompletu padł stacjonarny komputer Filipa, a w zasadzie domowy. Niedawno był nieco podrasowany, wymienione jakieś części, nowa karta dźwiękowa. I nagle przestało działać coś, potem drugie coś, a pan w serwisie stwierdził, że trzeba by wymienić całą płytę główną, komputer swoje lata ma. A ta wymiana to nie dość, że kosztowna, to wcale nie gwarantuje, że komputer będzie działał długo i szczęśliwie. Za kilka miesięcy Filip kończy lat 18, więc doszliśmy do wniosku, że w ramach wcześniejszego prezentu może sprawimy mu nowy sprzęt, bardziej laptop niż stacjonarny. Młody już się zajął szukaniem czegoś z odpowiednimi parametrami. Ja się na tym nie znam zupełnie, więc nie pomogę. Najwyżej zagadnę mojego brata, który siedzi w branży komputerowej co by nam doradził. W przeszłości sprzętami elektronicznymi zajmował się byłymąż, zasugerowałam Filipowi, żeby porozmawiał z nim o tym, ale chłopaki stwierdzili, że tata już dawno wypadł z obiegu i nie ma co mu głowy zawracać. A więc i na dofinansowanie w związku z tym nie mam co liczyć. Powinnam się chyba już dawno nauczyć, że nie mam co liczyć na cokolwiek związanego z byłymmężem. Mogę liczyć tylko na siebie i na dzieci.
Jak ja nie lubię elektroniki i tych urządzeń, co nie dają się naprawić jak stare telewizory solidnym uderzeniem pięścią w obudowę. Ktoś to jeszcze pamięta?