A w nim oczywiście obowiązkowe „Listy do M. 5”. Tym razem obejrzałam w czasie przewidzianym . A jako drugi film- coś do czego zbierałam się od dawna, po wysłuchaniu i przeczytaniu wielu zachwyconych opinii. No i niestety muszę powiedzieć, że jakoś nie mam chyba nastroju na filmy romantyczne i o tematyce świątecznej. Na książki zresztą też. Coś mi się poprzestawiało. Owszem, ogarnia mnie nastrój ogólnie świąteczny, bo niewątpliwie święta w tym roku będą wyjątkowe- mój mały Jasiek będzie u nas na Wigilii, poza tym szykuje mi się nie wiem po raz który rewolucja życiowa, tym razem chyba już na 100% pewna, ale wolę realność niż fikcję


No więc obejrzałam, fakt odnotowuję, a poza tym nic więcej. Trochę zła na siebie jestem, że aż tak mnie proza życia odarła ze wszelkiego romantyzmu i chęci do zachwycania się świętami. Tym bardziej, że w chwili obecnej najzwyczajniej w świecie marznę. Mój wewnętrzny termostat nie przestawił się jeszcze na temperatury poniżej zera. Kocyk, gorąca herbata… Na dzisiejszy wieczór zaplanowałam sobie grzańca, zobaczymy, czy będzie tak dobry jak ten z lubelskiego Świętego Michała- rzadko piję jakikolwiek alkohol, tam się skusiłam i nie żałuję. Zastanawiam się tylko co by tu do tego grzańca sobie posłuchać lub obejrzeć. Mam co prawda kilka zaległych wykładów, ale to przecież piątkowy wieczór, pora odpocząć… Tym bardziej, że nieco mnie ten tydzień w pracy przeczołgał i po powrocie do domu byłam zazwyczaj tak padnięta, że nie miałam siły na jakąkolwiek aktywność.
Do świąt został już tylko miesiąc, a ja w głębokim lesie. Mam zamiar coś poplanować, a tak mi się nie chce…Ratunku! Potrzebuję choć małej garstki mobilizacji, odrobinki nastroju, szczypty świątecznej magii