Wielka woda

W sobotnie popołudnie zaczęłam, późnym wieczorem skończyłam, tak hurtowo, skoro to „tylko” 6 odcinków, to postanowiłam nie rozdrabniać się. Tym bardziej, że mam sporo rzeczy do nauczenia się na za kilka dni, będzie zaliczenie po moim lubelskim szkoleniu, a wypadałoby celować w wynik pozytywny. A w trakcie oglądania zajmowałam ręce prezentem, który zażyczyła synowa, czasu coraz mniej, a pracy sporo. I pogoda jakoś tak nastrajała raczej do siedzenia w domu

Co mogę powiedzieć o samym serialu? Nie wyłamię się, zachwyty zasłużone. Choć tak naprawdę nie traktuje się tego filmu jako retrospekcji o „powodzi tysiąclecia”, a powódź jest tłem dla wielu innych wątków. Mimo że część z nich to stereotypy, część trochę kłuje w oczy banalnością, a niektóre są mało prawdopodobne, to i tak dobrze się ogląda. Przedstawiona typowa polska bylejakość i podejście „jakoś to będzie”- trwa nadal. Konflikt między ekspertami rzeczywistymi a naukowcami, którzy nie maja zielonego pojęcia o stanie faktycznym to też bywa. To że jako społeczeństwo jesteśmy zdolni do wielkich szlachetnych czynów udowadniamy co jakiś czas, a jednocześnie jako jednostki zbyt często nie potrafimy zachować się przyzwoicie. No i każdy ma jakieś swoje mniejsze lub większe tajemnice, które nie zawsze powinny ujrzeć światło dzienne. A relacje rodzinne bywają skomplikowane, nawet jeśli nie chcemy się do tego przyznać

A teraz niestety pora zabrać się na serio za naukę. Oj, jak się nie chce… A wieczór brzmi szantowo- słucham sobie koncertu on- line fantastycznego duetu Ani i Tomka Trust z towarzyszeniem gitarzysty Włodka Derkacza. Słodko smakuje taka muzyka, nie chce się wracać do rzeczywistości