
Dość nietypowa książka wprowadzająca w nastrój świąteczny. Bo głównie o tym, jak to nie ulec ogólnemu szaleństwu zakupów, gotowania, sprzątania i innych przygotowań do spotkania z najbliższymi. Każdy z nas w całym tym ferworze najprawdopodobniej chciałby uniknąć nerwowej krzątaniny, spięć w rodzinie i poczucia, że i tak nie uda się wszystkiego dopiąć na ostatni guzik. Na dodatek to wszystko tyyyyyle kosztuje. A więc może po prostu darować sobie, wyjechać gdzieś i nie martwić się niczym? Rzecz możliwa do zrealizowania, nieprawdaż? Tylko co ludzie powiedzą?
John Grisham w wersji obyczajowo- lekko komediowej. Blair, córka Luthera i Nory Kranków kilka tygodni przed świętami wyjeżdża do Peru na misję Korpusu Pokoju. Luther jest księgowym, dokładnie obliczył ile kosztuje świąteczne szaleństwo, a skoro córki nie będzie, to wpadł na pomysł, żeby tym razem inaczej spędzić święta. Tak zupełnie inaczej- wykupił 10- dniowy rejs wycieczkowym statkiem po Karaibach. Udało mu się przekonać do tego pomysłu żonę. Gorzej było ze znajomymi, sąsiadami, współpracownikami i innymi ludźmi z otoczenia. Krankowie nie chcieli kupić choinki, świątecznych kartek, kalendarza i keksu, nie ozdobili domu i ogrodu lampkami, nie postawili na dachu domu tradycyjnego bałwana Śniegurka, co wprawiło w przeogromne zdumienie wszystkich. A część zazdrościła im po cichu. Przez sporą część książki zastanawiałam się, co się stanie, że Krankowie zrezygnują z rejsu- no bo to przecież przewidywalne w tego typu opowieściach. Miałam rację. A na podstawie książki jest nakręcony film „Święta Last Minute”- mam zamiar obejrzeć i porównać
A tak na serio- jak widać nie da się całkowicie ominąć świąt. No bo co ludzie powiedzą? Większość po cichu marzy o tym, żeby dać sobie spokój i spędzić ten czas na relaksie, a nie w kuchni czy z odkurzaczem. Ale w sumie niewiele osób się na to decyduje. A więc kiedy wczoraj na blogu Ms. blond przeczytałam, że oni właśnie wyjeżdżają w góry, to sobie pomyślałam, że to fantastyczne. Lubię święta spędzane z rodziną, ale nie wykluczam, że kiedyś zrobię to inaczej. I tak zazwyczaj nie szaleję z przygotowaniami, staram się zachować równowagę między sprawami duchowymi (bo w zasadzie to jest istota świętowania) a tradycją przygotowań i niekoniecznie muszę mieć wymiecione wszystkie kąty oraz własnoręcznie zrobione uszka do barszczu. Bardziej zależy mi na spokojnej, pełnej radości atmosferze, wspólnym spędzaniu czasu. I nie będę rozpaczać, jeśli akurat przy wigilijnym stole nie usiądziemy wszyscy, bo Kuba z rodziną będzie gdzie indziej. Spotkamy się innego dnia. Wiem, może to nieco dziwnie zabrzmi, chyba moje zaburzenia ze spektrum się odzywają, bo owszem, rodzinne spotkania są miłe, potrzebne, ale jeśli miałyby się odbywać tylko dlatego, że w kalendarzu jest czerwona kartka, to ja tak nie chcę. W zasadzie każdy dzień powinien być dla nas świętem, skoro otaczamy się osobami, które kochamy
Dla mnie nie brzmi to dziwnie, czasami tak robimy, bo część rodziny wyjeżdża na święta, a czasami my nie mamy ochoty odwiedzać wszystkich, bo ile można?
PolubieniePolubienie
O, znów coś dla mnie 🙂
PolubieniePolubienie
Od razu mi się skojarzyło z filmem. O ile się nie mylę grała w nim Jamie Lee Curtis, którą bardzo lubię.
Ja w tym roku mam swój „rejs statkiem wycieczkowym”. Nie wiem czego się spodziewać bo to mój pierwszy raz. Ale już jest fajnie bo bez tej gonitwy I napinki.
PolubieniePolubienie