Loco typico

To co się dziś działo na ulicach od samego rana- nie da się tego opisać. Na początek zaliczyłam zjazd z podpórką na garażowym podjeździe- trzy kroki jeszcze zrobiłam normalnie, a potem klapnęłam na cztery litery i jechałam w dół. Kiedy padałam, od razu była w głowie myśl- dziś będą żniwa ortopedyczne i mnóstwo osób z typowym złamaniem przedramienia, tzw. Collesa. Tym razem mnie to na szczęście nie dotyczy, ale mogło tak się skończyć. Potem ciężko było w ogóle wyjechać z garażu i sama jazda po mieście to był hard core- prędkość powyżej 10 km/h to już była zawrotna szybkość. Na chodnikach można było jeździć na łyżwach. Zawiozłam Filipa do szkoły i kilka minut później otrzymałam od niego wiadomość, że wraca do domu, dziś będą lekcje zdalne, bo większość nauczycieli nie dotarła. Jasiek ma zapalenie ucha, po lekach forma na szczęście nie najgorsza, ale żal mi szkraba. A poza tym dopada mnie jakieś zimno wewnętrzne, oby nie skończyło się to chorobą. Czyli taki typowy dzień bez fajerwerków