Wesołego po świętach

Były, minęły jak zwykle. Spokojne, trochę białe, popadało śniegu, ale mokrego, niezbyt to przyjemne, kiedy przemokną buty. Spotkania rodzinne też były oczywiście, w zasadzie poza Wigilią to mało byłam w domu, bo przecież i tego trzeba odwiedzić, i tamtych. Choć chciałoby się spokojnie posiedzieć w domu i pokontemplować narodzenie Boże. No, ale może kiedyś… Mikołaj wyjątkowo hojny i trafiony. Wnusio Jasiulek mimo że chory, z zapaleniem ucha, uroczo uśmiechał się swoimi dwoma ząbkami. Słodziak z niego, jak nie marudzi, a lekkiego charakterku to on póki co nie ma. Synowa zmizerniała, bo choć Kuba sporo zajmuje się szkrabem, to jednak pracuje na zmiany i często po prostu nie ma go w domu

Teraz kilka dni do końca roku i zaczynamy nowy rozdział. Kolejny, który znowu przyszedł zbyt szybko. Nie mam pojęcia, dlaczego subiektywne odczucie mijania czasu jest tak błyskawiczne. Bo jak to któregoś dnia powiedział nam w pracy pewien pan- czas biegnie tak samo, minuta ma nadal 60 sekund, godzina 60 minut, doba 24 godziny, rok 365 dni, a nam się tylko wydaje, że gna i pędzi. To nasza wina, że nie umiemy delektować się każdą chwilą. Nieprawdaż? A mimo to jakoś tak zbyt szybko przekładają się kartki w kalendarzu. I choć się wydawało, że o pewnych sprawach tak trudno będzie zapomnieć, tak bardzo nadal bolą, to jednak cichną emocje, wspomnienia kłują gdzieś w okolicy serca, ale już nie sugerują, że to stan przedzawałowy. W natłoku obowiązków i rzeczy do natychmiastowego załatwienia giną drobiazgi, które kiedyś urastały do rozmiarów tragedii. Może to i dobrze, ale jednak konieczność życia w ciągłym pośpiechu jest dość uciążliwa. A przecież są i chwile, które warto byłoby zatrzymać, celebrować, delektować się. Niby coraz częściej to potrafię, ale i z własnej głupoty czasem pakuję się w sytuacje, z których nie do końca umiem się wyplątać. Bo człowiek nie żyje na wyspie bezludnej i sieć wzajemnych powiązań oraz zobowiązań bywa niekiedy krępująca.

Ale co tam. Cieszmy się tym, co nam z życia pozostało, z nadzieją, że pozostało w miarę dużo. Dni już coraz dłuższe, wiosna się zbliża. A w poezji też można się solidnie zanurzyć i poczuć błogość- jeden z moich ostatnio ulubionych poetów Grzegorz Szafoni

hymn zaniemartwiony

co ma nie wisieć niech się stanie

a co ma płynąć niech się dzieje

od niemiłości chroń nas Panie

a z samotności czyń nadzieję

Gdy ponad lasem owoc słońca

deszczom podaje tęczy ramię

niechaj nadzieja nie ma końca

a każda miłość niech się stanie

dopóki mrówki rosy kroplą

próbują szczęścia w garści nabrać

niechaj prawdziwe będzie dobro

i niechaj dobra będzie prawda

Kiedy się spadnie aureoli

na drogę mleczną do księżyca

niech dusza wtedy tylko boli

kiedy człowiekiem się zachwyca

więc co ma wisieć niech nie tonie

a co ma tonąć tonie mądrze

i taki daj nam świata koniec

jakby to życia był początek