





Po trochu czytam. Nie nałogowo jak kiedyś, bo przecież wciąga mnie oglądanie- głównie dlatego, że czytanie jest czynnością raczej samotniczą, a oglądanie to można w towarzystwie. A skoro jest towarzystwo, to trzeba to wykorzystać
Książki- klasycznie to co lubię. Z małymi uwagami. Pilipiuk w wersji papierowej (prezent od Mikołaja)- jak zwykle dobrze spotkać się z Jakubem Wędrowyczem, choć z książki na książkę Jakub z prostego egzorcysty ewoluuje w kierunku naukowym, a raczej pseudonaukowym. Wolałam go w poprzednim wydaniu, bo dyskusje o pewnych sprawach brzmią sztucznie, ale widocznie autor ma inną wizję. Kubasiewicz- ciąg dalszy przygód Wilczej Jagody. Lubię te bajeczki przeplatające magię z naszą rzeczywistością. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale dla rozrywki może być. Równie rozrywkowo przeczytałam Martę Kisiel- skończyłam cykl wrocławski- mmmmm, już „Nomen omen” mi się podobało, a „Toń” i ”Płacz”- wrażenia przecudne. Wszystko tak jak lubię- niby realne, ale jest nutka zjawisk nadprzyrodzonych, magii, tajemnicy. Z kolei „Nagle trup”- komedia kryminalna, w pokręconym stylu zarówno treścią jak i językiem. Chmielewskiej oczywiście nikt nie dorówna, ale autorka ze sporym powodzeniem próbuje. A ja z kolei próbuję osiągnąć choć w połowie taki poziom jak jedna z bohaterek afery w wydawnictwie „Jak nic zaczynała każdy dzień od krótkiej przebieżki, ot, skromne 15 kilometrów bladym świtem, potem robiła szybkie przemeblowanie świata, po czym wypijała pierwszą kawę i dopiero wtedy rozkręcała się na dobre”. No nie da rady. Musiałabym chyba być na dobrych lekach lub innych środkach chemicznych, albo poczekać na zmianę pogody, bo obecna działa wręcz przeciwnie, albo po prostu wbić sobie do głowy, że lenistwo nie jest korzystne. Owszem, miewałam takie momenty zrywów aktywności, ale lekko się wtedy zastanawiałam czy nie są to jakieś początki choroby dwubiegunowej. Ale nic to, wiosna, wytęskniona, kiedy już do nas dotrze, to mam nadzieję, że trochę się ruszę
Z innych wydarzeń kulturalnych- kino zaliczyłam raz, ale skoro film trwał 3 godziny (Avatar), to można w sumie liczyć za dwa wyjścia. Do tego jeden koncert na żywo „Między grudniem a resztą roku” naszej lokalnej artystki, sporo koncertów on- line z poezją śpiewaną i odkrywanie coraz to nowych artystów. Do tego w ostatnią niedzielę „West Side Story” w operze w mieście wojewódzkim. Cóż… Strasznie kulturalny ze mnie człowiek, bywam w operze raz w roku… Na moje usprawiedliwienie- niestety te niemal 100 km to bywa nie do zorganizowania czasowego. Poza tym mimo wszystko warto pojechać z kimś, a to też wymaga niekiedy nieco zachodu. Pozostaje telewizja. Mnogość repertuaru taka, że ciężko wybrać. A i zaległości mam spore Na spokojnie obejrzałam sobie oba sezony Wiedźmina i „Rodowód krwi” – chyba muszę siegnąć do książek, bo mam takie dziwne wrażenie, że coś mi się nie do końca zgadza. Do tego urocza Wednesday, Firefly Lane. Avatara 1 też w końcu zaliczyłam, ale chyba ten w kinie bardziej mi się podobał. Jeszcze „Glass Onion” z zabójczym Danielem Craigiem. No i przeprosiłam się z TVP, co prawda nie wiem na jak długo, ale zaczęłam oglądanie serialu „Dom pod Dwoma Orłami”- może niezbyt wybitne dzieło, ale o tematyce takiej jak lubię, trochę przypomina mi książki Joanny Jax- poplątane losy bohaterów, a w tle wielka historia. Na razie oglądam na bieżąco, ale znając moją cierpliwość, to wkrótce może zrobię przerwę i potem obejrzę kilka odcinków hurtowo
Tak więc wychodzi na to, że nic innego nie robię tylko czytam i oglądam. Chociaż przy oglądaniu mam ten komfort, że mogę sobie dodatkowo coś robić typu dzierganie albo inne czynności nie wymagające pilnego patrzenia, zawsze to trochę poczucia nie marnowania czasu na głupoty