Czytanie w lutym

Tylko 4 książki. Ale przecież i miesiąc krótszy. Poza tym sporo czasu spędziłam przed ekranem, niestety. Niestety, bo choć owszem, miło było nasycić oczy obrazami, ale jednak wolę literki i to co one przedstawią w moim umyśle według mojego widzimisię.
Pierwsza książka to zbiór opowiadań wydanych w ramach WOŚP, mała cegiełka w szczytnym celu. 14 opowiadań, w tym moich ulubionych autorów- Aneta Jadowska, Magdalena Kubasiewicz, Marcin Mortka. To wiadomo, że musiało się podobać. Ale jedno opowiadanie autorstwa Pawła Radziszewskiego trochę mnie zaintrygowało i spowodowało, że zrobiłam coś nietypowego dla siebie. Opowiadanie jest o granicy, o tym jak potrafi ona brutalnie podzielić. A miejsce akcji to miejscowość Lichosielce, po wojnie podzielona granicą między Polskę a Białoruś, a ulokowana dalszy rzut beretem, na dodatek miałam kiedyś pacjentkę z tej miejscowości. Nie zgadzała mi się w tym opowiadaniu jedna rzecz i tak mnie to dręczyło, że postanowiłam zapytać o to autora. I otrzymałam odpowiedź. To właśnie mnie zadziwiło- odezwanie się w takiej mało istotnej sprawie do osoby zupełnie nieznajomej. Ja się odważyłam, a to naprawdę nie takie oczywiste, a autor mi odpowiedział. Co również nieco mnie zaskoczyło i wprawiło w odrobinę lepszy humor.
Druga z przeczytanych pozycji to „Prawo matki”. Świetnie napisana, a już główna bohaterka, Luta Karabina, jest rewelacyjna. Może chwilami nie byłam w stanie sobie wyobrazić, w jaki sposób, a zwłaszcza jak to czasowo możliwe, żeby kobieta będąca żołnierzem elitarnej jednostki komandosów, mogła być dwukrotnie w ciąży, urodzić dzieci. Oczywiste, że zrobiła to po zakończeniu aktywnej kariery wojskowej, ale jakoś ciężko mi to pojąć. No chyba żeby do wojska trafiła przed 20 rokiem życia, szybciutko odsłużyła 15 lat. Może… W każdym razie byłam pełna podziwu dla ogromnej determinacji i racjonalności w postępowaniu głównej bohaterki. Niewątpliwa laurka dla kobiet, które potrafią oddzielić emocje od konieczności działania. Co w życiu nie jest już tak oczywiste.

A na deser dwie książki Remigiusza Mroza. A to dlatego, że wpadł mi w oczy najnowszy tom przygód Gerarda Edlinga. I uświadomiłam sobie, że po Behawioryście odłożyłam czytanie tego autora na później. Bo o ile seria z Sewerynem Zaorskim bardzo mi się podobała, to już z Chyłką niestety mam lekko nie po drodze. Czeka i czeka w kolejce. Serial obejrzałam, bez wielkiego zachwytu, ale w sumie z przyjemnością, a do książek coś nie mogę się przekonać. Behawiorysta w formie książki był na plus, serial- sama nie wiem, jakoś nie mogłam powiązać go z książką, ale podejrzewam, że gdybym wcześniej nie przeczytała książki, to miałby u mnie wyższe notowania. Tak więc, żeby dopełnić formalności i poczytać cała serię, postanowiłam przeczytać „Iluzjonistę” i „ Ekstremistę”. No i było to dobre posunięcie. Gerard nie jest może najsympatyczniejszą postacią, ale da się lubić. W „Iluzjoniście” jest sporo o jego przeszłości, podobało mi się też lekkie nawiązanie do Chyłki. A „Ekstremista” chwilami mnie solidnie zaskoczył. I dobrze. Tak lubię. Teraz czytam „Kabalistę” i choć to dopiero początek, to już jest smakowicie.


Jeśli chodzi o oglądanie- tu obecnie króluje fantasy. Prawie jak dzieciak. Nadrobiłam zaległości o fantastycznych zwierzętach czyli dawno, dawno przed Harrym Potterem. Potem wpadłam na serial „Carnival Row” z Orlando Bloom’em w roli głównej. Przeuroczy, choć chwilami mrocznym. Pierwszy sezon dawkowałam po troszeczku, żeby wystarczyło na dłużej. Drugi podoba mi się nieco mniej, ale jest oglądalny. Pod przykrywką fantastyki poruszane są problemy uchodźców, ksenofobii, związków z nutką odmienności. Do tego brudna polityka, zderzenia różnych światów i poglądów, obłuda, nadmiar ambicji i fałszywe przekonanie o własnej wyższości. Samo życie.