Padam na twarz

Dosłownie i w przenośni

Dobrze, że to już piątek i mam przed sobą dwa wolne dni, o ile nic niespodziewanego się nie wydarzy, to spędzę je robiąc jedno wielkie NIC. Ostatni tydzień (nawet dwa albo i trzy) był bardziej niż wyczerpujący, pracowaliśmy w okrojonym składzie, a ludzi było tyle co zawsze, a może i więcej, bo i grypa, i COVID, i nie-wiadomo-co- ale-bardzo-upierdliwe. I jeszcze opieka koordynowana. Same koszmary. Nie wiem, jak udawało mi się pracować w takim zwariowanym tempie. Mam nadzieję, że nic nie przeoczyłam albo nie pomyliłam, bo każdy liczy na idealne załatwienie, ale nie bardzo rozumie, że w trzy minuty to nie bardzo się da. Na dodatek w pracy nadal remonty, na szczęście ku końcowi, podobno jeszcze tydzień i będzie luźniej, przestronniej i skończy się lawirowanie z gabinetami. Oby, bo to już 3 miesiące tak się bujamy. No i mam cichą nadzieję, że sezon infekcyjny powoli się kończy. Bo naprawdę padnę.

Co zresztą miało miejsce wczoraj. Tak „przy okazji” dostałam nadliczbową wizytę domową, a że byłam spóźniona o ponad pół godziny, to leciałam jak do pożaru. No i na środku przestronnego podwórka wyłożonego piękną kosteczką leżała luzem taka jedna samotna kosteczka. A ja jej nie zauważyłam. Nie wiem- zaćmienie, okulary zaparowały czy coś innego? No i poleciałam pięknym szczupakiem. W głowie miałam tylko jedną myśl- nie połamać rąk, zwłaszcza tej, która była złamana dość skomplikowanie. Na szczęście obyło się bez tragedii- lekko otarta broda, nieco bardziej górna warga. I rozwalone okulary. Dobrze, że mam drugie na zmianę. Ale i tak chyba pora na zrobienie nowych. Wydawało mi się, że nie są aż tak stare, ale okazało się, że mają już prawie 7 lat. Niby widzę dobrze, ale chyba coś mi umyka z pola widzenia, skoro zdarzają się takie sytuacje.

Muszę się szybko zregenerować i odpocząć, bo weekend minie pewnie jak zwykle błyskawicznie, a kolejny tydzień pracy będzie krótszy o jeden dzień. A przez to bardzo intensywny, bo będę musiała w cztery dni zrobić to co zazwyczaj robię w pięć. Potem od piątku zamiast pracy- nauka. Zachciało mi się zrobić po raz kolejny kurs edukatora cukrzycowego, poprzedni był 5 lat temu i już jest nieaktualny. Tak więc w piątek ruszam do stolicy po solidną porcję wiedzy. Cóż- jak człowiek nie ma czasu na normalne życie, to dokłada sobie nowych obowiązków. Czemu nie?