Chwila

Dotarłam na szkolenie do stolicy. Po raz kolejny boleśnie uświadomiłam sobie, że jazda autobusem to nie dla mnie. Choroba lokomocyjna nie dokucza tylko wtedy, kiedy to ja jestem kierowcą, a na autobus uprawnień nie mam. Nie bardzo też chciałam jechać własnym samochodem, bo zapłakałabym się próbując jazdy w wielkim mieście. Pociągów z kolei jak na lekarstwo i godzinowo nie pasujące, więc musiałam pocierpieć. Jeszcze podobnie będzie w niedzielę, w czasie powrotu. No i samo poruszanie się po Warszawie… Nawigacja trochę pomaga, ale te kierunki, które trzeba ogarnąć, ruch i hałas taki, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować… W moim małym miasteczku czasem bywa za głośno i ruchliwie, ale to już szczyt wszystkiego. W takich momentach naprawdę cieszę się, że mieszkam na zadupiu. Zresztą nigdy tego nie żałowałam. Wszędzie mam daleko, trudno, ale wolę to niż wielkie miasto z jego hiperaktywnością.

No i oczywiście- na miejsce dotarłam sporo przed czasem, ale dzięki temu mam chwilę na odpoczynek i kawę, bo potem to już do wieczora wiedza, wiedza, wiedza. Jutro tak samo, a w niedzielę podobno egzamin. Jeszcze muszę jakoś ugadać się z Matim na spotkanie, bo przywiozłam mu z domu trochę smakołyków, ale może nam się uda.